piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział II

Pozdrówka dla wszystkich którzy tu zajrzeli, komentujcie ludziska! ;~;

To dla was, utwór od mojego ukochanego zespołu:



 

Dedykacja dla:
1. Akari-Master, kiedyś polubisz Akirę, aż taki zły nie jest!... No dobra czasem sama nie wierzę w to co mówię... >.>
2. Tsu-chan, gwarantuję ci że jeśli kiedyś założysz bloga ze swoimi opowiadaniami będzie on bił rekordy popularności w internetach <3
3. MJ, widzisz, doczekałeś się na więcej, możesz oceniać ;*

Piszę ten rozdział siedząc i ubolewając, bo po wspaniałej wycieczce boli mnie tam, gdzież to plecy kończą swą jakże szlachetną i wspaniałą nazwę... ^w^

Dla osób o słabych nerwach radzę pewne fragmenty pominąć... Słuchając piosenki SEPTEMBER opowiadającej O Jeff'ie the Killerze, oraz tej powyżej dostałam ciekawej weny do krwawych rzeczy ;P

(rozdział sprawdzony przez Martensa, potwierdzone przez zawodowego sadystę że takie rzeczy są realne do wykonania ^^)

Miłej lektury ;*



Biegł opustoszałą już, główną ulicą. Księżyc na czarnym niebie był jedynym źródłem światła.

Wbiegł w boczną, ciasną uliczkę i oparł się o mur na jej końcu.

Nie musiał długo czekać, gdy obok uliczki w której się skrył, przeszła młoda kobieta. Długie, czarne włosy opadały swobodnie na plecy. Wydekoltowana suknia ukazywała jej wdzięki.

-Dooobryyy wieeeeczóóóóóóór!!! -zawołał, machając do niej ręką.

Kobieta odwróciła się w jego stronę.
-A co ty tu robisz? -zapytała, podchodząc do niego. -Nie powinieneś być w domku?

-Nie. -padła odpowiedź.

-Ah... Rozumiem... Mama nie będzie cię szukać?

-Nie mam mamy. Wolała pracować w jakimś barze...

-Uhm... Ja także pracuję w ba... barze... -kobieta odwróciła wzrok. -Ale gdybym mogła mieć dzieci wolałabym zając się nimi.

-To może się pani ze mną pobawi? -wyjął z kieszeni sakiewkę z pieniędzmi.

-Oczywiście! -kobieta uśmiechnęła się bardziej do pieniędzy niż do niego.

Spojrzał na nią smutnym, lekko pobłażliwym wzrokiem i zacmokał.
-Jest pani łasa na pieniążki? Ooooj... Nieładnie... -zachichotał. Jego zielone oczy zwęziły się, zęby zaczęły zamieniać się w dwa rzędy ostrych kłów, błyszczących w szerokim uśmiechu. Palce przeobraziły się w długie szpony, zdolne przekroić nawet kości.

Przerażona kobieta zaczęła uciekać, jednak pazury demona były na tyle długie, że udało mu się wbić je w nogę ofiary. Przewrócił ją i pociągnął po bruku w swoją stronę.
Wzywała pomocy, krzyczała, ale nikt jej nie słyszał.

On zaśmiał się.
-Ile czasu minie zanim zginiesz...? -żeby jego ofiara nie mogła uciec, pazurem odciął jej stopy, a następnie zdarł z niej ubranie.

Kobieta zaczęła błagać o litość.

-Zamknij mordę... -prychnął. Wsadził jeden z długich szponów w jej usta, pozbawiając ją języka. -Masz bardzo ładne oczka... Chyba je sobie wezmę.... -jak powiedział tak zrobił. Wyłupał wijącej się ofierze gałki oczne.

Krew wypływała z pustych oczodołów i ust.
Demon naciął na klatce piersiowej kobiety kształt litery "Y", po czym rozerwał skórę.
Krew zaczęła wypływać w bardzo szybkim tempie.

Przyglądał się bijącemu resztką sił sercu i płucom, za wszelką cenę chcącym utrzymać zmasakrowane ciało przy życiu. Westchnął ciężko, przełamał żebra i wyrwał serce.
-Już jesteś trupem?! -zaśmiał się. -Ależ się nudziłem... żadnej zabawy...

Odciął resztę kończyn i porozrzucał je po uliczce.
Następnie wziął się za wyciąganie wnętrzności, które już chwilę później zwisały z okiennic opuszczonych mieszka, były przyklejone do ścian, czy rynny.

Do tego krew tryskała wciąż i wciąż plamiąc każdy zakamarek.

Odciął jeszcze głowę i podrzucając nią oparł się o ścianę.Otworzył pazurem czaszkę i wyjął z niej mózg. Upuścił obie rzeczy na ziemię.

-Może jednak fajnie się z tobą bawiło! -prychnął po raz ostatni i opuścił uliczkę.

Zerwał się porywisty wiatr. Nad demonem pojawiła się sylwetka anioła.

-W końcu jesteś!!! -zawołał uradowany machając do przybysza.

Anioł złożył skrzydła i wylądował przed demonem. Zajrzał do uliczki.
-Hohoho... niezły syf. -mruknął z podziwem. -Będą mieli problem żeby tu posprzątać. Wiesz gdzie dusza?

Wzruszył ramionami.
-Chyba się zgubiła... -mruknął i zwiesił głowę, nie patrząc na anioła.

-Nie szkodzi. -poczochrał towarzysza po głowie. -Neyu! -zawołał. Wokół jego ręki owinął się łańcuch. -Dusza. -anioł wskazał uliczkę.

Łańcuch zaczął się wić, przeszukując każdy milimetr. Po chwili powrócił, niosąc błyszczącą, błękitną jakby szklaną kulkę.
Anioł wziął duszę i schował do kieszeni. Podniósł demona na ręce i wzbił się w powietrze.

* * *

Akira przystanął przed starą, lekko podniszczoną rezydencją. Spojrzał na Jokera który spał słodko w jego ramionach. Był z nim na wieczornym spacerze.
Uśmiechnął się.

-Puciu, puciu... aleś ty słodki!

Drzwi rezydencji otworzył Kapelusznik.
-I cóż tam? -zapytał. -Pracę żeście wykonali jak należy?

-A jak widać? -Akira zacmokał. -Maleństwo zasnęło... Jejciu... Czasem chciałbym go zjeść!

-To coś teraz powiedział przyjacielu, zabrzmiało nad wyraz ciekawie. -kukła uśmiechnęła się.

Akira przewrócił oczami.
-Ty wszędzie widzisz dziwne rzeczy!

-Jakoby na to nie spoglądać przyjacielu, dorosły mąż, chcący "skonsumować" malutkiego chłopca, któryż nie jest ni bratem, ni synem jego... toż to nie jest zbyt częsty widok!

-I tak śpię z nim w jednym łóżku! I jakoś nigdy nie miałem dziwnych myśli! Kocham go jak syna! -jego błękitne oczy wyrażały ojcowską miłość względem Jokera.

Chłopiec mruknął.
-Akiś tylko mnie tuli... -znów zasnął.

-Jeeeeeeeejuuuuuuuuhuhuhuhuuuuuu!!! -brunet zachwycał się Jokerem.

Kapelusznik przyglądał się temu z bardzo ciekawą miną. Jego towarzysz wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać ze szczęścia.

-Może tak pokusiłbyś się o wejście do środka? Od tegoż koszmarnego przeciągu można nabawić się doprawdy nieznośnego kataru...

Akira zmierzył go zabójczym wzrokiem.
-Tobie to nie grozi. -wszedł jednak do rezydencji.

* * *

-Co... to... jest...? -Alexie przyglądał się przypadkowo znalezionemu w ciemnej uliczce ciału, chociaż dowiedział się co to jest, dopiero po bliższych oględzinach.

-Nie mam pojęcia. -westchnął Cassie. -Tak po prawdzie, to też chciałbym to wiedzieć... I to nawet bardzo... -wszedł głębiej w uliczkę, zostawiając hrabię przy powozie i począł badać znalezisko.

Z samego rana Cassie i Alexie wybrali się na przejażdżkę po mieście, z zamiarem zrobienia zakupów i zwykłego spożytkowania czasu na coś innego niż przesiadywanie w dworze Alexie'go.

Skończyło się to właśnie TYM. Wylądowali obok ciemnego zaułka, przystrojonego jakimiś zwłokami.

Hrabia obserwował swojego lokaja, podczas gdy tamten starał się znaleźć coś co mogłoby być narzędziem zbrodni, lub chociaż wskazówką KTO zrobił coś tak okropnego... Lub komu się chciało takie coś robić.

Ulice powoli zaczynały robić się pełne ludzi, którzy podczas spieszenia we własnych kierunkach, przechodząc obok uliczki zatrzymywali się i stawali jak wryci.
Dookoła powozu hrabi zbierało się ich coraz to więcej. Wszędzie było słychać szepty.
-Ciekawe kto to zrobił...
-Raczej nie oni... Nie wyglądają na takich...
-Idioto to przecież hrabia Nighteye!
-No też fakt... Biedny jest. Musi na to patrzeć...
-Jego lokaj chyba czegoś szuka...
-Nie sądzę że coś znajdzie...

-Przepraszam! -przedarło się nagle przez tłum. -Przepraszam!! Eh! Przejście dla książęcego detektywa!!! Ludzie! Truchła żeście nie widzieli?! -wysoki blondyn przepychał się przez tłumy. Gdy w końcu mu się to udało, stanął na baczność. -Proszę o natychmiastowe opuszczenie tego miejsca! -krzyknął w stronę Cassie'go.

-A ty kto? -czarnowłosy nawet się nie ruszył.

-Książęcy detektyw, Allen!

-To się wypchaj. -padła odpowiedź. -Ja tu jestem lokajem, detektywem i Bóg wie kim jeszcze z polecenia hrabiego Nighteye.

-Co?!

Alexie wystąpił z tłumu.
-Hrabia Nighteye. Głuchyś? Z tego co pamiętam dostałem oficjalne zezwolenie na podejmowanie własnych działań w każdym zakresie...

-Ah, ależ oczywiście! -detektyw skłonił się głęboko.

Alexie przyjmując poważną postawę ruszył do przodu.
-Dziękuję. Wraz z moimi ludźmi podejmę się śledztwa w tejże sprawie. Prosiłbym pana o opuszczenie tego terenu.Nie jest pan potrzebny.

-Niestety muszę szanownego panicza rozczarować... Jestem tu z polecenia księcia Maxime'a. Nie mogę odejść. -wyjaśnił Allen.

-Ano właśnie. -za nim pojawił się jakby znikąd książę Maxime.

Hrabia uniósł brew. Książę był od niego zaledwie dwa lata starszy, a spoglądał na niego jak na małe dziecko. Do tego we władaniu miał całe miasto.

Maxime był wysoki, przystojny, oczy koloru świeżego piwa spoglądały na hrabię z ojcowską czułością, co tego drugiego wprowadzało w szał tak wielki że potrafiłby księcia rozszarpać na wzór tego co leżało za nimi w uliczce. Do tego Alexie'go irytował niemożliwie zwyczaj księcia, do majestatycznego odgarniania czarnych niczym noc włosów.

Hrabia zebrał w sobie całą swą dumę i podszedł do księcia.
-Co cię tu sprowadza? - prychnął. -Czyżbyś miał fetysz do zwłok?!

-Alexy mój kochany, uspokój się. Bądź pewny iż gustuję w innym typie... Żywym i w całości... Ale uwadze umknąć nie może fakt, że niezmiernie interesuje mnie to, jakim cudem TO wygląda TAK a nie inaczej i dlaczego tak jest. -odparł książę zachowując niczym nie wzruszony spokój.

-Wiem że to kobieta. -Cassie stanął za swoim panem. -Znalazłem głowę której rysy twarzy to udowadniają, oraz narządy wewnętrzne niezaprzeczalnie kobiece. Wśród zwłok, co dziwne nie zlokalizowałem serca. Najprawdopodobniej go NIE MA. Zostało zabrane przez mordercę.

-Szybko żeś się z tym uporał! -Maxime wyglądał na mocno zaskoczonego. -Allen tak łatwo by sobie nie poradził. -posłał groźne spojrzenie detektywowi.

Ten zwiesił głowę.
-Heh... -mruknął Alex. -Widzisz?! Nie zawsze TWOI ludzie są tacy WSPANIALI!!! -przytulił się do Cassie'go. -A on jest mój!!! I ci go nie dam! Ha!!! Podejmiemy się śledztwa, a ty nie masz tu nic do mówienia!

-Rób co chcesz chłopcze. To nie będzie mój problem jeśli tego nie przeżyjesz. -warknął Maxime. Odrzucił płaszcz do tyłu i odszedł.


Pozdrawiam wszystkich i do następnej notki ;*

Lily

Akira

Dzieńdobrywieczór Wszystkim ^^)/

Dzisiaj krótko. Co jakiś czas będę wrzucać notki z wyglądem postaci, żeby dać Wam zarys wyglądu. Będą też inne rysunki, z miejscami, w trakcie rozdziałów...
Więc zacznę od mojego ulubionego pana - Akiry.
Może rysunek nie aż taki fajny, ale mogło być gorzej <3

piątek, 29 maja 2015

Rozdział I

Notka z dedykacją dla:
 dziabąga żebyś miała jeszcze co dzisiaj czytać ;*
Sophie i Martensa, za to że w zeszycie w którym piszę to opowiadanie roi się od przeciekawych komentarzy i za to że obie (szczególnie Sophie) ponaglają mnie bym dalej to pisała  ^^
Dziękuję :*

*20 lat później*


Alexie przechadzał się tam i spowrotem po swoim gabinecie. Jego długie do ramion, zawsze perfekcyjnie ułożone włosy teraz w lekkim nieładzie powiewały na wietrze który sam tworzył swoją wędrówką w kółko, a przenikliwe, zimne błękitne oczy były wbite we wzorzysty dywan, tak jakby ten czymś zawinił. Miał się uczyć… Ale po co? Bo William mu kazał?! Nigdy nie słuchał tego zmanierowanego sługusa swojego ojca idioty!

Ogólnie rzecz biorąc młody hrabia miał w zwyczaju dogryzać swojej służbie. A, teraz już jego, lokaj, był idealną ofiarą. Dzień w dzień, bez ustanku musiał znosić humory, kaprysy i wybryki Alexie’go. A chłopiec z braku jakiejkolwiek innej rozrywki miał sporo czasu na wymyślanie coraz to nowszych, coraz bardziej uporczywych tortur fizyczno – psychicznych dla Williama.

Gdy Alexie krążąc po pokoju rozmyślał nad tym co zrobi tym razem, William wszedł do pokoju wraz z młodą pokojówką.

-Po co ją tu przyprowadziłeś, Will? –warknął hrabia.

-Miriam przyniosła ci ubrania na zmianę. Przypominam iż panicz ma dziś przyjąć nowego lokaja. –westchnął Will.

-Ooooh! Twój wybawca dziś przychodzi! Jak miło~! –zaćwierkał Alexie. –Ale obawiam się, że ci go nie oddam! Będę miał nową zabawkę! –zaśmiał się, po czym podbiegł do William’a i dźgnął go palcem w brzuch.

Will zgiął się lekko ale surowy wyraz na jego twarzy pozostał niewzruszony. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.

-Czy ty też uważasz że Willuś jest straaaasznie nudny? –Alexie zwrócił się do pokojówki.

Tamta niepewnie kiwnęła głową.
-Oczywiście.. –mruknęła.

-Ehhh… Co ja z wami mam?! Umrę tu z nudów! –hrabia zrobił obrażoną minę.

Pokojówka zwiesiła głowę i powoli podała Alexie’mu ubrania, które już od dłuższego czasu trzymała w rękach.

Chłopiec spojrzał na nie. Przeniósł wzrok na kobietę i uśmiechnął się złowieszczo…

* * *

Cassie Carson, wysoki mężczyzna, dobrze zbudowany, z długimi, falowanymi, czarnymi włosami sięgającymi łopatek, z wygolonym prawym bokiem głowy i przyjaznymi brązowymi oczami, chyba pierwszy raz w swoim życiu był niepewny. Stał przed ogromną rezydencją gdzie miał zacząć nową pracę i… najprawdopodobniej także życie.
Szczątkową pewność siebie odzyskał dopiero gdy w końcu odnalazł kołatkę na drzwiach. Zastukał nią kilkakrotnie.

Otworzył mu lokaj, ubrany w typowy garnitur. Czarne wygładzone włosy, według Cassie’go po prostu ulizane, połyskiwały w słońcu. Przeszył go lodowatym spojrzeniem zielonych oczu. Minę miał taką jakby właśnie zobaczył swoją znienawidzoną babcię.
-Spisałeś testament…? –burknął pod nosem.

Cassie, teraz już kompletnie skołowany pokręcił głową.

-Czyli już tego nie zdążysz zrobić…

Nagle rozległ się huk, krzyk i ze schodów spadła jedna z pokojówek. Chociaż nie… nie spadła… Została z nich zrzucona, przez stojącego na szczycie chłopca.

Wyglądał na około piętnaście lat, ale jego zachowanie… raczej na to nie wskazywało…
-Ty nie masz za grosz poczucia estetyki?! Czy to według ciebie była szata wyjściowa?! –krzyczał.

Cassie wytrzeszczył oczy. Znał w swoim życiu wiele rozpuszczonych dzieciaków, ale to było nawet jak dla niego coś nowego…
-Nie pomożesz jej? –zwrócił się do stojącego obok lokaja.

-Nie. Według panicza zasłużyła na karę, więc została ukarana. –padła krótka, szorstka odpowiedź.

Cassie prychnął i spojrzał w stronę chłopca. Jego oczy spotkały spojrzenie dziecka… takie zimne i przerażające. Mężczyzna stwierdził ze musi przygotować się na długą i bolesną śmierć…

* * *

Alexie ruszył w stronę drzwi. Stał tam, jak mniemał, jego nowy lokaj (zabawka). Już na pierwszy rzut oka był inny niż ci wszyscy, z którymi musiał do tej pory przebywać.
Zszedł ze schodów. Przechodząc obok pokojówki, która akurat starała się wstać, mimo ciężkich obrażeń jakie odniosła po upadku, niby przypadkowo trzasnął ją laską w głowę, tym samym ponownie powalając ją na ziemię i sprawiając że straciła przytomność.
-Witam! –uśmiechnął się przymilnie gdy podszedł do Cassie’go.

Ten, z miną jakby przed oczami miał niezbyt zjadliwy kąsek jakiegoś starego mięsa, przyglądał się hrabi uważnie, jakby czekając kiedy zostanie zaatakowany.

-Jestem Alexie Nighteye. –przedstawił się chłopiec i wyciągnął do mężczyzny rękę.

-C… Cassie Carson… -odparł chwytając dłoń dziecka jak jakieś niebezpieczne, gryzące, trujące i nie wiadomo jakie jeszcze, zwierzę.

-Bardzo cię przepraszam że musiałeś patrzeć na… To coś… -spojrzał z odrazą na pokojówkę. –Mam nadzieję że mnie nie zawiedziesz, prawda… Cassie? –wziął go pod rękę i poprowadził przez pokój na schody i dalej pociągnął go na wyższe piętra rezydencji.

* * *

-Podsumowując… -westchnął Cassie. –Hrabia Alexie Nighteye. Rodzice wyjechali, nie wrócili. Ojca masz gdzieś, chcesz znaleźć matkę.

-Tak… -Mruknął Alexie.

Przez ostatnie dwie godziny siedzieli w gabinecie hrabi gdzie ten opowiadał mu swoją „poruszającą” historię życia i inne anegdotki.
Cassie natomiast, zanudzony na śmierć, tylko potakiwał i oczywiście starał się nie zasnąć.

Chłopiec odwrócił się w stronę okna.
-Mamusia była jedyną osobą która mnie rozumiała i kochała… -westchnął.

-Och, uwierz mi… Gdybyś tak nie gnoił swojej służby też by cię kochali. –mruknął Cassie zaspanym głosem.

-Zamknij się! –krzyknął Alexie mocno tym poirytowany. –Dorośli nigdy nie zrozumieją kogoś kto jeszcze jest dzieckiem!

„To jakim cudem ja cię mam zrozumieć…”
-Daj spokój. Wszyscy by cię zrozumieli, gdybyś nie był taki zamknięty w sobie i dałbyś im szansę.

-Dawałem…

-A pomagałeś im w zrozumieniu swego postępowania? –Cassie podniósł się z fotela, podszedł o chłopca i położył dłoń na jego ramieniu. –Bardzo rzadko zdarza się że ktoś cię zrozumie, bez twojej pomocy. Jeśli chcesz być rozumiany, pomóż ludziom i sam także ich zrozum.

-Powinieneś być filozofem, a nie lokajem… Życie marnujesz… -Alexie westchnął ciężko.

Cassie poczochrał go dłonią po jego blond włoskach, mierzwiąc je lekko. „Nie sądzę…” pomyślał, lecz nie wyraził swego zdania na głos. Przyjrzał się jeszcze raz chłopcu. „Gdybyś chciał, mógłbyś być naprawdę miłą osobą…”

* * *


-Głupota ludzka nie zna granic… czyż nie Jokerze? –coś… ktoś, kto wyglądał jak przerośnięta, niedbale uszyta kukła stał przy oknie małej wieżyczki i spoglądał w okno pokoju Alexie’go przez lornetkę teatralną.

Owy ktoś ubrany był w postrzępione, czarno - białe szaty i duży cylinder z masą  ozdób, także już nieco zniszczony. Odsunął lornetkę od żywo zielonych oczu i poprawił długie białe, rozczochrane włosy, układające się w nienaturalnie proste szpiczaste pasma. Uśmiechnął się szeroko do towarzysza. Procedurze tej towarzyszył dźwięk rozciąganych szwów którymi kukła miała pozszywane usta. Ale nie tylko na ustach widniały te straszne szwy. Na szyi, dłoniach, palcach… wszędzie.

Zaś jego towarzysz… był małym słodkim chłopcem. Na głowie także miał cylinder z masą łańcuszków i dużą kokardą. Spod ronda i czarnej nierówno przystrzyżonej grzywki spoglądały równie zielone, duże oczęta. Pod nimi, na policzkach chłopiec miał namalowane gwiazdki z czterema ramionami. Górne ramię każdej z nich kończyło się nieco przed dolną powieką, na kościach policzkowych miały swe miejsce boczne ramiona, a dolne ramiona gwiazd kończyły się tuż przy ustach chłopca. Ubrany był w białą koszulę i czarną kamizelkę. Cały jego wygląd przypominał Jokera z kart.
-Oczywiście! –odpowiedział na pytanie kukły. –Szalony Kapelusznik ma rację! Ludzie to idioci! –zaczął podskakiwać wesoło wokół swojego opiekuna.

-Uspokój, się Jokerze. –kukła uśmiechnęła się. –Musisz oszczędzać energię.

Nagle za drzwiami, starymi i spróchniałymi, rozległ się rumor łańcuchów.

Joker odskoczył za Kapelusznika, unikając przygniecenia. Drzwi wypadły z zawiasów i runęły na zakurzoną podłogę wzbijając w powietrze tumany duszącego pyłu.

-Cholera! Nie stać was na remont tej rudery?! –do pomieszczenia wszedł wysoki na prawie dwa metry mężczyzna. Miał ciepłe, błękitne oczy, lekko falowane, rozczochrane, krótko przycięte, brązowe włosy, które aktualnie wytrzepywał dłonią z kurzu.
Dookoła niego lewitowało kilka łańcuchów.

-W końcu jesteś!!! –Joker rzucił mu się na szyję. –Akira! Stęskniłem się! Dlaczego tak długo cię nie było?!

-Musiałem za kimś posprzątać… -brunet uśmiechnął się złośliwie.

-Ja… po prostu się nudziłem! Aki… -chłopiec spalił buraka.

-Tak Jo, wiem. –Akira pocałował chłopca w czoło.

-Cóż cię tu sprowadza? Myślał żem iż już nas zostawiłeś. –Kapelusznik zwrócił się do nowo przybyłego.

-Pożyczam sobie JoJo.

-Po cóż ci on? –Kukła była wyraźnie zaintrygowana.

-Chcę powtórzyć wydarzenie sprzed dwudziestu lat, tyle że na większą skalę. To miasto jest w końcu przeklęte…

-A któż że jest twym głównym celem?

-Dowiesz się w swoim czasie. Ale najpierw chcę sprawdzić jak silna jest jego psychika. –Akira uśmiechnął się. –I to tego celu przyda mi się JoJo.

-Słyszał żeś chłopcze. –Kapelusznik znów uśmiechnął się do dziecka. Szwy na jego ustach rozciągnęły się.

Joker pokiwał ochoczo głową i przylgnął do bruneta.
-Pomogę!


Zapraszam do komentowania i pozdrawiam wszystkich czytających ^^
Do następnej notki ;*
Liliusz

Prolog

   Middleford Town, to spokojne ciche miasteczko, położone na jednej z Wysp Brytyjskich, graniczące z Wielką Brytanią. Nie jest jednak jej częścią.
  Mimo iż niczym nie przeszkadzało sąsiedniemu królestwu, Królowa Anglii, postanowiła przyłączyć je do siebie.
  Ówczesny książę i władca Middleford, Blaiz, po wielu pertraktacjach nadal nie wyrażał zgody na przyłączenie się do Wielkiej Brytanii.
  Sfrustrowana królowa posyłała mu gońców z groźbami, wojsko, wypowiadała wojny, a jednak Blaiz był niewzruszony.
  W końcu namowy ucichły...
  Książę niczego nie podejrzewając, pewnego dnia postanowił wybrać się poza swoje małe królestwo. W bramie oznaczającej wyjazd z Middleford, granicę z Anglią, spotkał wysoką, tajemniczą postać. 
  Na głowę owego jegomościa zarzucony był kaptur przysłaniający twarz. Czarna peleryna spływała w dół po smukłym ciele postaci. W dłoni trzymał kosę. Otaczały go łańcuchy, nie mające końca i wylatujące jakby z nicości, mrocznej pustki, panującej za plecami postaci.
  Rozległ się jej śmiech...

  Następnego dnia, stróż bramy znalazł ciało Blaiz'a... a raczej jego kawałki, leżące w bramie. Koni, woźnicy i całego powozu, nie było... jakby wyparowały w tym jednym miejscu.

  Krwią na murze zaś, wypisane było:



ANIOŁ ŚMIERCI DOKONAŁ OSĄDU

Welcome in the Fallen Wonderland!

Witam wszystkich!
Ludzi i nie tylko...
Zacznę może od przedstawienia się... Jestem Lily! Tutaj znana jako Szalony Hrabia Liliusz!
To już mój trzeci... Tak trzeci blog... Jednego nie mam czasu prowadzić... Drugiego nie zaczęłam... Za mało czasu i szczerze mówiąc weny na tworzenie postów na poczekaniu.
Więc tak... Zacznę może od wprowadzenia... Pewnego pięknego dnia, natchnęło mnie (po obejrzeniu Kuroshitsuji, Pandora Hearts, Are you Alice?, Alice in Heartland, i tym podobnych...) do napisania... opowiadania... Łączy ono ze sobą niektóre cechy tego wszystkiego... Ale zdaje mi się że im dłużej to piszę tym mniej w tym podobieństw do którejkolwiek z ww pozycji.
Jest to opowieść o młodym hrabii... I tu się zatrzymam bo reszta to spoiler. I to duży. Akcja umieszczona jest gdzieś w fikcyjnym mieście na wyspach Brytyjskich... i to jest chyba ostatnie podobieństwo do Kuro... Tak na pewno.
Ale stwierdzam że kiedyś trzeba pokazać to większej liczbie osób by oceniły moje starania (błagam bądźcie kochani!!!). Rozdziały będą się pojawiać w odstępach tydzień - dwa tygodnie, zależnie od tego kiedy będzie czas (i komputer). Niektóre dłuższe, niektóre krótsze... Doliczmy sobie też czas który zajmie przepisywanie opowiadania na komputer z zeszytu.
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do lektury. (Dzisiaj prolog, a za tydzień postaci ^^ trzeba narysować ^^')
Hrabia Liliusz