dziabąga żebyś miała jeszcze co dzisiaj czytać ;*
Sophie i Martensa, za to że w zeszycie w którym piszę to opowiadanie roi się od przeciekawych komentarzy i za to że obie (szczególnie Sophie) ponaglają mnie bym dalej to pisała ^^
Dziękuję :*
*20 lat później*
Alexie przechadzał się tam i spowrotem po swoim gabinecie. Jego długie do ramion, zawsze perfekcyjnie ułożone włosy teraz w lekkim nieładzie powiewały na wietrze który sam tworzył swoją wędrówką w kółko, a przenikliwe, zimne błękitne oczy były wbite we wzorzysty dywan, tak jakby ten czymś zawinił. Miał się uczyć… Ale po co? Bo William mu kazał?! Nigdy nie słuchał tego zmanierowanego sługusa swojego ojca idioty!
Ogólnie rzecz biorąc młody hrabia miał w zwyczaju dogryzać swojej służbie. A, teraz już jego, lokaj, był idealną ofiarą. Dzień w dzień, bez ustanku musiał znosić humory, kaprysy i wybryki Alexie’go. A chłopiec z braku jakiejkolwiek innej rozrywki miał sporo czasu na wymyślanie coraz to nowszych, coraz bardziej uporczywych tortur fizyczno – psychicznych dla Williama.
Gdy Alexie krążąc po pokoju rozmyślał nad tym co zrobi tym razem, William wszedł do pokoju wraz z młodą pokojówką.
-Po co ją tu przyprowadziłeś, Will? –warknął hrabia.
-Miriam przyniosła ci ubrania na zmianę. Przypominam iż panicz ma dziś przyjąć nowego lokaja. –westchnął Will.
-Ooooh! Twój wybawca dziś przychodzi! Jak miło~! –zaćwierkał Alexie. –Ale obawiam się, że ci go nie oddam! Będę miał nową zabawkę! –zaśmiał się, po czym podbiegł do William’a i dźgnął go palcem w brzuch.
Will zgiął się lekko ale surowy wyraz na jego twarzy pozostał niewzruszony. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
-Czy ty też uważasz że Willuś jest straaaasznie nudny? –Alexie zwrócił się do pokojówki.
Tamta niepewnie kiwnęła głową.
-Oczywiście.. –mruknęła.
-Ehhh… Co ja z wami mam?! Umrę tu z nudów! –hrabia zrobił obrażoną minę.
Pokojówka zwiesiła głowę i powoli podała Alexie’mu ubrania, które już od dłuższego czasu trzymała w rękach.
Chłopiec spojrzał na nie. Przeniósł wzrok na kobietę i uśmiechnął się złowieszczo…
* * *
Cassie Carson, wysoki mężczyzna, dobrze zbudowany, z długimi, falowanymi, czarnymi włosami sięgającymi łopatek, z wygolonym prawym bokiem głowy i przyjaznymi brązowymi oczami, chyba pierwszy raz w swoim życiu był niepewny. Stał przed ogromną rezydencją gdzie miał zacząć nową pracę i… najprawdopodobniej także życie.
Szczątkową pewność siebie odzyskał dopiero gdy w końcu odnalazł kołatkę na drzwiach. Zastukał nią kilkakrotnie.
Otworzył mu lokaj, ubrany w typowy garnitur. Czarne wygładzone włosy, według Cassie’go po prostu ulizane, połyskiwały w słońcu. Przeszył go lodowatym spojrzeniem zielonych oczu. Minę miał taką jakby właśnie zobaczył swoją znienawidzoną babcię.
-Spisałeś testament…? –burknął pod nosem.
Cassie, teraz już kompletnie skołowany pokręcił głową.
-Czyli już tego nie zdążysz zrobić…
Nagle rozległ się huk, krzyk i ze schodów spadła jedna z pokojówek. Chociaż nie… nie spadła… Została z nich zrzucona, przez stojącego na szczycie chłopca.
Wyglądał na około piętnaście lat, ale jego zachowanie… raczej na to nie wskazywało…
-Ty nie masz za grosz poczucia estetyki?! Czy to według ciebie była szata wyjściowa?! –krzyczał.
Cassie wytrzeszczył oczy. Znał w swoim życiu wiele rozpuszczonych dzieciaków, ale to było nawet jak dla niego coś nowego…
-Nie pomożesz jej? –zwrócił się do stojącego obok lokaja.
-Nie. Według panicza zasłużyła na karę, więc została ukarana. –padła krótka, szorstka odpowiedź.
Cassie prychnął i spojrzał w stronę chłopca. Jego oczy spotkały spojrzenie dziecka… takie zimne i przerażające. Mężczyzna stwierdził ze musi przygotować się na długą i bolesną śmierć…
* * *
Alexie ruszył w stronę drzwi. Stał tam, jak mniemał, jego nowy lokaj (zabawka). Już na pierwszy rzut oka był inny niż ci wszyscy, z którymi musiał do tej pory przebywać.
Zszedł ze schodów. Przechodząc obok pokojówki, która akurat starała się wstać, mimo ciężkich obrażeń jakie odniosła po upadku, niby przypadkowo trzasnął ją laską w głowę, tym samym ponownie powalając ją na ziemię i sprawiając że straciła przytomność.
-Witam! –uśmiechnął się przymilnie gdy podszedł do Cassie’go.
Ten, z miną jakby przed oczami miał niezbyt zjadliwy kąsek jakiegoś starego mięsa, przyglądał się hrabi uważnie, jakby czekając kiedy zostanie zaatakowany.
-Jestem Alexie Nighteye. –przedstawił się chłopiec i wyciągnął do mężczyzny rękę.
-C… Cassie Carson… -odparł chwytając dłoń dziecka jak jakieś niebezpieczne, gryzące, trujące i nie wiadomo jakie jeszcze, zwierzę.
-Bardzo cię przepraszam że musiałeś patrzeć na… To coś… -spojrzał z odrazą na pokojówkę. –Mam nadzieję że mnie nie zawiedziesz, prawda… Cassie? –wziął go pod rękę i poprowadził przez pokój na schody i dalej pociągnął go na wyższe piętra rezydencji.
* * *
-Tak… -Mruknął Alexie.
Przez ostatnie dwie godziny siedzieli w gabinecie hrabi gdzie ten opowiadał mu swoją „poruszającą” historię życia i inne anegdotki.
Cassie natomiast, zanudzony na śmierć, tylko potakiwał i oczywiście starał się nie zasnąć.
Chłopiec odwrócił się w stronę okna.
-Mamusia była jedyną osobą która mnie rozumiała i kochała… -westchnął.
-Och, uwierz mi… Gdybyś tak nie gnoił swojej służby też by cię kochali. –mruknął Cassie zaspanym głosem.
-Zamknij się! –krzyknął Alexie mocno tym poirytowany. –Dorośli nigdy nie zrozumieją kogoś kto jeszcze jest dzieckiem!
„To jakim cudem ja cię mam zrozumieć…”
-Daj spokój. Wszyscy by cię zrozumieli, gdybyś nie był taki zamknięty w sobie i dałbyś im szansę.
-Dawałem…
-A pomagałeś im w zrozumieniu swego postępowania? –Cassie podniósł się z fotela, podszedł o chłopca i położył dłoń na jego ramieniu. –Bardzo rzadko zdarza się że ktoś cię zrozumie, bez twojej pomocy. Jeśli chcesz być rozumiany, pomóż ludziom i sam także ich zrozum.
-Powinieneś być filozofem, a nie lokajem… Życie marnujesz… -Alexie westchnął ciężko.
Cassie poczochrał go dłonią po jego blond włoskach, mierzwiąc je lekko. „Nie sądzę…” pomyślał, lecz nie wyraził swego zdania na głos. Przyjrzał się jeszcze raz chłopcu. „Gdybyś chciał, mógłbyś być naprawdę miłą osobą…”
* * *
-Głupota ludzka nie zna granic… czyż nie Jokerze? –coś… ktoś, kto wyglądał jak przerośnięta, niedbale uszyta kukła stał przy oknie małej wieżyczki i spoglądał w okno pokoju Alexie’go przez lornetkę teatralną.
Owy ktoś ubrany był w postrzępione, czarno - białe szaty i duży cylinder z masą ozdób, także już nieco zniszczony. Odsunął lornetkę od żywo zielonych oczu i poprawił długie białe, rozczochrane włosy, układające się w nienaturalnie proste szpiczaste pasma. Uśmiechnął się szeroko do towarzysza. Procedurze tej towarzyszył dźwięk rozciąganych szwów którymi kukła miała pozszywane usta. Ale nie tylko na ustach widniały te straszne szwy. Na szyi, dłoniach, palcach… wszędzie.
Zaś jego towarzysz… był małym słodkim chłopcem. Na głowie także miał cylinder z masą łańcuszków i dużą kokardą. Spod ronda i czarnej nierówno przystrzyżonej grzywki spoglądały równie zielone, duże oczęta. Pod nimi, na policzkach chłopiec miał namalowane gwiazdki z czterema ramionami. Górne ramię każdej z nich kończyło się nieco przed dolną powieką, na kościach policzkowych miały swe miejsce boczne ramiona, a dolne ramiona gwiazd kończyły się tuż przy ustach chłopca. Ubrany był w białą koszulę i czarną kamizelkę. Cały jego wygląd przypominał Jokera z kart.
-Oczywiście! –odpowiedział na pytanie kukły. –Szalony Kapelusznik ma rację! Ludzie to idioci! –zaczął podskakiwać wesoło wokół swojego opiekuna.
-Uspokój, się Jokerze. –kukła uśmiechnęła się. –Musisz oszczędzać energię.
Nagle za drzwiami, starymi i spróchniałymi, rozległ się rumor łańcuchów.
Joker odskoczył za Kapelusznika, unikając przygniecenia. Drzwi wypadły z zawiasów i runęły na zakurzoną podłogę wzbijając w powietrze tumany duszącego pyłu.
-Cholera! Nie stać was na remont tej rudery?! –do pomieszczenia wszedł wysoki na prawie dwa metry mężczyzna. Miał ciepłe, błękitne oczy, lekko falowane, rozczochrane, krótko przycięte, brązowe włosy, które aktualnie wytrzepywał dłonią z kurzu.
Dookoła niego lewitowało kilka łańcuchów.
-W końcu jesteś!!! –Joker rzucił mu się na szyję. –Akira! Stęskniłem się! Dlaczego tak długo cię nie było?!
-Musiałem za kimś posprzątać… -brunet uśmiechnął się złośliwie.
-Ja… po prostu się nudziłem! Aki… -chłopiec spalił buraka.
-Tak Jo, wiem. –Akira pocałował chłopca w czoło.
-Cóż cię tu sprowadza? Myślał żem iż już nas zostawiłeś. –Kapelusznik zwrócił się do nowo przybyłego.
-Pożyczam sobie JoJo.
-Po cóż ci on? –Kukła była wyraźnie zaintrygowana.
-Chcę powtórzyć wydarzenie sprzed dwudziestu lat, tyle że na większą skalę. To miasto jest w końcu przeklęte…
-A któż że jest twym głównym celem?
-Dowiesz się w swoim czasie. Ale najpierw chcę sprawdzić jak silna jest jego psychika. –Akira uśmiechnął się. –I to tego celu przyda mi się JoJo.
-Słyszał żeś chłopcze. –Kapelusznik znów uśmiechnął się do dziecka. Szwy na jego ustach rozciągnęły się.
Joker pokiwał ochoczo głową i przylgnął do bruneta.
-Pomogę!
Zapraszam do komentowania i pozdrawiam wszystkich czytających ^^
Do następnej notki ;*
Liliusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz